Brązowy
liść obok żółtego
na
ziemi otula kasztany
pozbawione
kolczastych łupin
i
żołędzie
po
które do miasta
nie
wejdzie zwierzyna.
Wiatr
prawie nie napina
białych
żagli,
zapadły
w sen zimowy
przy
fiordzie w
marinach.
Dzikie
wino
uczepione
ścian
czerwienią zachwyca
oczy.
Złocisty
zachód
opuszcza
pomarańczową tarczę
za
zziębniętymi górami.
Wiatr
wyostrzył węch.
Do
przewiania
szuka
odkrytej ofiary.
Fala
zimna,
zmartwiona,
odesłana
w samotność,
szuka
starego przyjaciela.
Bez
myśli
schłodzona
dłoń
dosięga
kasztana.
Wypadł
z niej,
nie
wiedzieć - dlaczego?
A
miał w niej być na szczęście.
Dobrą
wróżbę.
Przepowiednię
nieznanego
losu.
Odpędzenie
złego.
Miał
- lecz wpadł
do wody.
Zostawił
małe kręgi.
Zniknęły
w wieczornej tafli.
Bez
zapamiętania.
Na
jutro przysięgi.
H.,
02.10.2009