To odpływ, czy mądrość głębin
na cud twojego istnienia za groblą,
w zarodku oceanu głaz zaczarowały…
Z mostu każdy choć cienia ciebie,
jak szczęścia, wypatrywał
porzucając drogę dla oczu po horyzont.
Zachody układały tarczę we wszystkich toniach,
wschody powstawały mnogością odcieni…
Uwięziłaś czas w pragnieniu.
Mówiono, żeś samotna najpewniej,
skryta przez to okrutnie najpierw sobie.
Tyle razy cielska rudych alg
pozbawione okrycia czekały przypływu…
Ściany mgły, albo deszczu,
do wyboru w gęstości i wielości szarego
przybywały i odchodziły od skał,
a ty ukryta – milczałaś.
W południowym odpływie
przywarłaś do kamienia,
algi zamarły dla ciszy.
Nie mówił fiord, most dumniej wypiął łuk…
Zanim ocean,
przed powrotem z odpływu,
po wyspach rozesłał wici
- foka na kamieniu!
pod słońce cię wypatrzyłam…