Psy, z braku innego
zajęcia,
zza płotów
szczerzą kły,
szczekają na
przechodniów.
Może i im żal
września,
który już się nie
powtórzy?
Południowe słońce
dociepla dzień.
Nad Zatoką wciąż
przechadzają się ci,
którzy przyjechali
pobyć
choć chwilę między
wodą a niebem.
Popatrzeć w
błękity. Posłuchać
o czym rozprawiają
nadlatujące mewy.
Marzyć, że kiedyś
będą szli brzegiem
we dwoje.
Deptakiem podążają
młodzi z dzieciarnią.
Przez wydmy swoje
deski
ciągną do wody
opakowani „pianką”,
im nie chce się
myśleć,
wiedzieć, że po
wydmach…
Nie ma muszelek.
Piasek obojętnie
usuwa się spod nóg.
Nad domami
przeleciały aż dwa
klucze dzikich
kaczek.
Dziwne, bo nie
kierowały się na południe
tylko na zachód.
Może później skręcą…
W dobrej widoczności
nietrudno wypatrzyć
nitkę Półwyspu,
na jego końcu Hel,
przerzucić myśli
na otwarte morze,
dalej posłać
wspomnienia,
aż na Wyspę.
Straconą na zawsze.
Że śni się, że
staje w oczach, że wciąż
wołają echa dni
fiordom oddanych – Ona
może powtarzać
albo milczeć.
Częściej nic nie
mówi.
Tylko że tam nadal
o tej porze rudzieją
dzikie wrzosy i
trawy - a ostrogowe głazy,
jak wiedźmy, wabią
fale
żeby podbiegając -
się roztrzaskiwały
o skaliste brzegi,
albo łagodnie
docierały tam,
gdzie drobniejsze kamienie
pozwalają im rozlać
się leniwie...
Mówią Jej – nie
można
żyć wspomnieniami.
Najważniejsza jest
przyszłość.
Niech zapewniają…
Przyszłości nie
zna. Nikt nie odgadnie…
Wyspa wypełniła
Jej żyły,
przemieszała się
z krwią.
Wszczepiła chorobę
tęsknoty. I strach.
Boi się, bo wie, że
walka z czasem
jest bez sensu -
zaczął spadać,
pędzić jak
wodospad
w porze ulewnego
deszczu.
Jest coraz starsza,
a on bezduszny.
Nad Zatoką owiał
Ją tamten wiatr…