Biedne słońce od
rana nie może pokonać chmur.
Nie rzuca promieni,
tylko złamanymi, poprzez siną opokę, razi oczy.
Stary śnieg przywarł do ziemi nie daje się stopić,
a nowy, rozwiewany
lekkim wiatrem,
miękko opada na
wyspy, górzysty ląd i fiord.
Nie widać mostu i
grobli, bo po wodzie wchodzi siny, nierówny wałek,
a nad nim zawisło kłębowisko ciemniejszych chmur.
Zniknęło wszystko i
nie ma horyzontu.
Nie ma nieba ni
wody. Szara tafla stanęła między nimi.
Witaj.
Coś skasowała, skopiowała,
schowała.
Wciąż myśli,
rozważa.
Martwi się, że ktoś
może Jej nie zrozumieć.
Wtedy - to będzie przykra sprawa
i nie wie, czy do
naprawienia.
Zachowała każde
słowo.
Ułożyła w ładnym,
cichym, pamięcią wysłanym miejscu.
Nie może rozmawiać,
bo na dole, w wysokiej piwnicy, robią mieszkanie.
Kują i warczą
wiertłami opornie wchodzącymi w mur.
Ściany drżą a Ona
ma w głowie szpile hałasu.
Rozjechali
traktorem płaty zimno - zielonych trawników.
W koleinach
ziemistych ran stary i nowy śnieg topi się powoli.
Nad fiord wróciły
ptaki. Kołują. Odlatują ze środka ku brzegowi i wracają.
Dziwią się, zadają
pytanie; dlaczego woda jest sinozielona?
Słońce wybłyszcza
stalową blachę na stodole. Przysiada na stokach.
Znów mija dzień
tym, którzy w nim zostali.
L., 18.03.2008r. 13.44