czwartek, 30 listopada 2017

Ufnie marz




W zamkach komnaty ciepłe,
rycerskie głowy płoną,
dziewczę gra na instrumencie
zalotnie podanym,
inne śpiewa do wtóru.

Wejdź w zaczarowanie.
Nie bój się.
Ufnie marz
z nadzieją, że jutro
znów poproszą na bale
z muzyką ptaków,
w sukniach z konwaliami.

Jak pamięć omam wchłonie?
Przecież minie czas,
mróz ściśnie jeszcze raz,
pogubią się
pachnące szale,
co w chwilach uniesienia,
spadają z ramion
na podłogę.
Tancerz podepcze
w niewiedzy,
że to ostatni ślad…


W zamkach komnaty zimne,
strachem zamieszkałe,
nietoperze wiszą
zaczepione
na murach zmurszałych.
















310

środa, 29 listopada 2017

Przedostatnie





Cicho płaczą struny gitary.
Stary już jestem, stary.
Nagle - ostry dźwięk!
To krzyknął nowy dzień,
zawołała noc,
- jesteśmy z tobą, po kres!
Wiernie spełniamy rozkaz życia.
Chłoń nas, zaborczo bierz.
Zapisuj myśli rozhukane.
Palone miłością też!

W zmierzchu szepczą
struny gitary
- wiemy, że pragniesz,
bezmiernie szalony
rzucić serce
przedostatniej pokusie…

zanim zapadniesz w nieczucie.








 



wtorek, 28 listopada 2017

Bezkresy i ziarnko które trzyma skałę




Pewnego razu Krebs Cancer zaszedł Rybę od tyłu, choćby dla znieczulenia nie walnął mocno po skrzelach, tylko zaczął niczego nie podejrzewającą zjadać - myśląc, że to Moczarka. Od tego zdarzenia Ryba, żyjąca w nieuzasadnionej nieświadomości, przecenia całą swoją oślizłość broniącą przed atakiem z zewnątrz, ale i przed Ryby wieczną dociekliwością - czy rozumieją coś z tego Sitowia.
Witaj.
Znowu nie wie, czy to Jej potrzebne wykręcanie stóp na plaży, gdy lgnie do skraju wody, czy może jest tam bo chce jeszcze raz zakorkować butelki ze spisanym i niekoniecznie od razu rzucić jak najdalej na fale – żeby niosły nie tylko swoje szumne śpiewanie ale i Jej trwonione ”Teraz”, bo na potknięciach znowu się nie nauczyła.
Prześwit na horyzoncie sprzeciwiał się szarości rozlanej na sklepieniu. Nad klifem szare jeszcze mocniej przygniatało każdą, wydartą z takim trudem, radość stworzenia wszystkiego co na lądzie i morzu. I tym razem się Jej udało. Mogła tylko sama... po przemoczonym lekkim odpływem piasku, albo ponad powalonymi nieszczęściem końcówkami bezlistnych koron. Zapatrzona, zamyślona, do cna zagubiona w obecności czasu – wciąż chciała dalej. Do zwaliska głazów, bo może...
Fale nie były niespokojne. Chciały Ją tylko zapewnić, że czekały, nawet z lekka tęskniły i że wcale ich nie obchodzi, że Ona, foka z gdzieniegdzie poszarpanymi bokami, nie jest im niemiła.
Przystawała więc nie uskakując, gdy chciały delikatnie zbierać piasek z Jej butów. Podpływający szum odmładzał głowę, pchał jaźń w niepokonanie, wypełniał ciepłem aortę. Wszystko było zaczarowaniem rzeczywistego. Bliska i daleka pustka złamana oznaczeniami, że o wczesnym świcie rybak rozstawił sieci, składała przysięgi - że Ona kiedyś jeszcze przecież pod klif przyjść może.
Warkot samolotu patrolującego przestrzeń wyrwał Ją z zapatrzenia.
Musi, nie wie skąd się bierze ta konieczność, ale musi dojść do zwaliska głazów, bo między nimi wyjdzie na upragniony skrawek plaży z którego port będzie bliższy, a torpedownia mniej straszna.
Fale naniosły piasku między kamienie. Mogła przejść.
Zwycięstwo... jest tam, gdzie tyle lat nie zajrzała.
Fale w tym samym śpiewaniu. Chwilę od brzegu młody łabędź - samotny kołysze się na nich. To do niego szła? Nie odpływał, odwrócił łabędzią szyję. Patrzyli na siebie. Schował szyję w wodzie. Znowu patrzył, odwrócił się kuperkiem, pomachał nim. Zrozumiała, że to pożegnanie. Odpływał. Zaczęła wracać. Między głazami, myślami...
W klifie mały kamień podtrzymuje głaz. Co będzie, gdy piasek obsypie się spod małego? I która siła tej wspólnoty jest najważniejsza? Piasku, kamienia, głazu czy sztormowej fali, która w przeznaczeniu. Na krańcu zapamiętania kołyszą się kormorany.
Przeceniła wszystko, co w Niej jeszcze... Musiała stanąć, bo całość Jej dryfowała w niemocy.
Jeszcze daleko do innych kamieni. Leżał na nich kawałek styropianu, na którym mogłaby odpocząć.
Pierwszy raz, odkąd poderwał Ją Krebs Cancer, płakała w bezsile. Wystraszyła się. Szła słoność w sól bezmiaru przez zmęczenie, zawinięty wokół szyi szal, czubki butów.
Spokój fal wyciszył niepewność. Podpływały zapewniając, że da radę, teraz i później, gdy przyjdzie do nich jeszcze raz. Brały na swoje grzbiety nadmiar goryczy, przekazywały siostrom, one niosły gorzkie jak najdalej, w głębiny.
Rozgrzanymi dłońmi chwytała belki wzmacniające poręcze niewielkiego pomostu. Zziębnięte stopy przeprowadziły wszystko co w Niej – w...

Później zaparzyłam herbatę. Mieszaninę wszystkiego co było w zapomnianych puszkach.
Zaczęłam czytać wiersz, który już wczoraj rano przyjęłam do pamiętania, ale chciałam być z nim wieczorem, gdy za szybą zmierzch, a w pokoju łagodne światło rozprasza mieszkające w kątach cienie i nieodkryte pajęczyny. Niedospaną nocą będę zgadywać, czy Ona, tam...















poniedziałek, 27 listopada 2017

Z gwiazdami nuciłeś pieśń





fot. Jerzy G.



Już niech nie błądzi myśl,
nie szuka drogi pragnienie.
Gdzie kamień nad rzeką przyjdź,
gdy wiosna obudzi wspomnienia
nocy  jak winem pojonych,
dni zatopionych w gęstwinie
parzących żarem słów
- ciebie kocham jedyna.

Czekaj razem z ptakami,
patrz w oczy wirom i bądź,
jak wtedy gdy zmysłom oddany
z gwiazdami nuciłeś pieśń
o szczęściu dopiero poznanym,
a brzozy karmiły sokami
marzenie, że z tamtych chwil
z  pieczęcią się podniesiemy
na palcach naszych rąk.

Chmura nas rozdzieliła,
deszcz schłodził głowy szalone,
znad rzeki uciekliśmy,
każde z nas w inną stronę.
Na  naszym kamieniu siadam
w rocznice tam zmysły korzę,
z  niego się serca rozbiegły
twoje w góry,
    moje
    nad morze.









R.310

niedziela, 26 listopada 2017

Zdarzyło się







Malowała słowa dzień,
tydzień, potem lata za długie.
Myślała, że niebo
spadało wprost w dłonie.
Nie wiedziała, że ten czas
skrzydłami niesiony,
gdy zmokną,
w całym pięknie stworzenia
głęboko utonie.

Obraz został w duszy
po kres i na zawsze.
Wciąż marząc,
gdy przymknie ciężkie
wspomnieniami powieki,
tam - jest wszystko
jak się zdarzyło,

wygrawerowane kunsztem
przemokniętej wierności.

















2.10R


piątek, 24 listopada 2017

Miękkie serce firanki




Ogień w kominku trzeszczy drwami
Firanka drży powietrza ciepłem
Myśl wydobytą z otchłani mamiąc
Przysięgą że środa nie będzie z piekła

Jak poniedziałek który zawiódł
Miast szczęścia smutek przyprowadził
Wwiódł go do duszy śmiechem czorta
Nie bacząc że się z troską wadzi

Faluje zwiewnie ażur tkaniny
Kwiaty przysięgły że nie one
Naniosły w serce pełno śniegu
Zlodowaciało to co wtulone

Cienie złośliwie kołyszą fotelem
Kpią biegunami z każdych faktów
Wspomnienia uśmiech wdarł się fortelem
Przyszłość wtóruje niepewnym taktom







R., 2.10

wtorek, 21 listopada 2017

na zawsze







ustępuje z drogi płomienność
zimie w pokłonie
nowa nostalgia obsiada
zaciśnięte

pamięć

ty
niezmiennie do tęsknoty
przez rozlane morza

czekaniem złudne szczęście











sobota, 18 listopada 2017

W sobotę









Od wielu dni tkwiła w zamyśle, że na przekór, pomimo... uruchomi – jeszcze raz, jeszcze.
Zniesie ból, tego jest pewna, gdy stanie w zimnie, poszumie, przypływie, obojętności przymglonego słońca. Mało tego, tobie o tym opowie jak wtedy, gdy było łatwiej.
Przez to że ranek był chłodny, południe całkiem pogubione, wszystko pozbyło się kolorów, które zaświadczały, że nawet zimne serca mogą poczuć przychylność horyzontu i nie będzie się oddalał.
Szła tuż przy rozlewających się zakolami końcówkach fal. Niekiedy w śladach końskich kopyt przystawała na złapanie równowagi. Jak kiedyś, w innym mieście, nad fiordem, zobaczyła go na spacerze. Prowadzony przez dziewczynę niespodziewanie przystanął, odwrócił
mądrą końską głowę i spojrzał najdalej, śląc pozdrowienie.
Fale wciąż przypływały nie bacząc na łaskotania wiatru.
Potykając się, wykoślawiając stopy w przemoczonym pisaku, wciąż szła. Tym razem nie chciała wiedzieć, czy klif... teraz nie zniosłaby jego kolejnych ran. W szarej przestrzeni daleko majaczył krzyż. Ku niemu dziś, po przypomnienie o tych, którzy na zawsze w głębinie, posłała prawie całe myślenie, bo że tam nie dopełznie nawet na kolanach też wiedziała.
Przybliżali się ludzie, większość z psami. Nie bała się czworonogów, instynktem czuła, że podbiegają tylko po zabawę albo dotknięcie ręki mokrym, mądrym psim nosem.
Zapatrzona w nitkę półwyspu nie zauważyła, że wszyscy gdzieś zniknęli. Została sama w zimnie i leniwym wietrze, który i tak, mimo starań żeby nie, dotkliwie przenikał każdy nadwerężony ostatnimi przejściami nerw. Stanęła twarzą do dali, rozpostarła ramiona, objęła piękno. Tak było najlepiej – myśli mogły pójść swobodnie w każdą stronę, kłaść ciepło na fali i patrzeć jak je zabiera, dalej, w nieznane i dobrze, że nie wiadomo dokąd.
Znad wody unosiła się szansa, że te niechciane nie wrócą.
Te o tym, w jaki sposób to będzie, za którą przyczyną zniknie.













wtorek, 14 listopada 2017

nie jego dotyk




szukał siebie
oszczędzał czas
nie żałował sił

pragnienia zalewały oczy
codzienność zamazywała
najpiękniejsze
obrazy marzeń

oddał się ułudzie
czarowi nadziei
zdradzającej wierze

szuka prawdy w świadomości

to nie on burzy jej włosy
sprytniejszy jest wiatr










R., 03.11.2011                                                                          

poniedziałek, 13 listopada 2017

Westchnienie






Kurtyna coraz niżej.
Ramiona kulą się w niepewnym.
Naręcza... gdzie, gdzie?
B
ez szmeru schody.
Cicho ciszą.
Wiatr nawiewa przypomnienia,
n
ie tu, gdzie kąty opuszczone.
Bukiecik białych w półśnie.
Świty odwodem.
Popędziło życie za ostatni most.

Ktoś kradnie fali słońce.











R.,  11.16/17

środa, 8 listopada 2017

przywidzenie









tam gdzie się linie zapadły
w nieustalone przestrzenie
dała wiarę
że to deszcz

gdy nieodgadnione ramiona

kroplami rozsianymi
jak koralami w czekaniu
lgnącymi do fali
którą flauta niewoliła
w zapatrzeniu

objęły każdą rozwagę

dwoje

zatańczysz w nieprzeznaczeniu

















R., 24.10.2017

czwartek, 2 listopada 2017

Na skraju




Wystukuje palcami rytm niepokoju.
Czeka.
W odgłosie szybkich uderzeń przeraża cisza..
Nie będzie zerkać na zegar!
Nieprawda.
Funduje ją sobie, chociaż wie, zaraz znowu będzie w niepokoju, bo czas ledwie drgnął.
Patrzy, nie patrzy, zerka na przeklęte wskazówki.
Czeka.
Zaczyna padać deszcz. Jest jeszcze ciemniej. Palce tylko milkną tylko na chwilę.
Stukając – czekają szybciej. Już bez tej pokory, która była do wyznaczonego czasu.
Bunt, nadzieja, irytacja.
Nikt nie wejdzie.
Przecież wie, że tak musi być. Stało się nieodwracalne.
Dlaczego obok miłości stoi cierpienie? Czy bez niego – jej nie ma?

Witaj.
Wiesz, warto o tym zapomnieć.
Nie wszystko, na co tak bardzo się czeka, jest dobre, potrzebne, wskazane.
Przecież zdarza się zaślepienie, otumanienie, przekłamanie obrazu.
Bywa, że to, co się nie przytrafiło – ratuje skórę.
Oceniając że nie wyszło, nie udało się, nadszedł koniec, na szczęście nie życia – może się zmusić do szukania dobrego, które z tego wynika?
Trochę zła – trudno.
Skrzętnie pozbierać zrodzone z tego dobro. Przyjąć, zachować.
To tylko słowa, gadanie...
Niepostrzeżone, nienazwane – dobro nie powstanie z upadku.

Listopad wyścielony mgłami. W grającej szafie uczuć – wciąż nuci nostalgię. Zapatrzenie w półnagość drzew, zamoczone wilgocią złoto trwających liści, drżących zimnem chryzantem.
Myśli wciąż prowadzą do świeżych mogił i tych pamiętanych latami.
W mrok dnia wbijają się światła samochodów. Ulicami przechadza się zapomnienie, że pomóc może cudzy, najsłabszy uśmiech. Pamięć, pytanie – co robisz, jesteś? Jak się masz, może przyjdziesz na kawę?
Tak dobrze jest czuć ciepło człowiecze. Dojrzeć spokój w oczach. Dowiedzieć się, że wczorajsze przerażenie, ból – to tylko koszmary ze wspomnień.
Nie udało się. Apatia rozwarła ramiona i otuliła pochylone plecy. Pogłaskała opuszczoną głowę.
Uniosła dłonią brodę by spojrzeć w smutne, pozbawione najmniejszej skry, cienia blasku – oczy.
Chłód. Deszcz. Opary nad łąkami. W opuszczonym sercu, podrapanej duszy – nieprzebrany ból.
Na skraju miasta czekają cmentarze.








    
R., 13.11.2009