Do każdego przychodzi dzień, w którym z goryczy, to nic, że długo,
wykluwa się myśl, że właśnie nastąpił podział – na wielkie minione i ledwie
garść tego, co zostało.
W przypływie - myśli zaczynają nie mieścić się po jednej, jak i po
drugiej stronie. Wejść we wspomnienia? Na jak długo, ile oddać im z tego, co
jeszcze zostało. Nie wracać do chwil minionych?
Pokusa na za i przed - w ciągłym niepokoju, walce… być tylko przy
niepoznanej przyszłości, ustawiać meble dostępne w życiu najwygodniej, jak
można, by sięgać po wszystko i pamiętać, gdzie co, może Kogo, ma się jeszcze w
posiadaniu, czy z braku powyższego – zająć się wskrzeszaniem…
Obietnice… czasem mimo woli, a słowa dotrzymać? co robić, trzeba. Miało być o mieczu… więc jednak wspomnienia.
Dwóch, świeżo opatentowanych sterników jachtowych, wypiętymi, własnymi piersiami zapewniało młodą kobietę,
że śmiało może stanąć na pokładzie i ani Jej, ani dzieciątku, które ma krzyknąć
pierwszy raz za jakieś dwa miesiące, nic przy nich stać się nie może. Bała się
tak mocno, jak tylko można bać się już nawet nie o siebie, ale o to
wyczekiwane. Ich młodo-męskie ramiona aż unosiły dumę w zapraszaniu,
przekonywaniu, zaglądaniu w oczy, czy Ona już się nie boi.
Pomogli, usiadła na dnie, kurczowo trzymała się wszystkiego, co mogła
pochwycić w drobne wtedy dłonie. Olsztyńskie Krzywe to nie balia, długo
siedziała strwożona, wyłapując każde, najmniej nawet niepokojące uderzenie wody
o burtę. Żeglarze w końcu uznali, że czas przybić do brzegu, lecz Ona… nie
poczuła ulgi… mocniejszy strach dociskał palce, sztywniały. Nie odezwała się,
nie pytała. Brzeg nie chciał się przybliżać. Zrywał się wiatr, dobrze, że
deszcz zaczął kropić, trzeźwił Ją z odrętwienia.
W końcu przy pomoście! - panowie rzucili między sobą, tak, żeby nie usłyszała;
ale z nas kpy, nie wypuściliśmy miecza! i teraz nie odezwała się, o nic nie zapytała. Tylko
myśl… co mogło ich tak otumanić? Nie pamięta, kiedy ten miecz mieli schować,
kiedy wypuścić. Od tamtej pory nie było Jej na żadnej łodzi… do czasu, w którym
pierwszy raz musiała przysnąć na promie. Ale to było trzydzieści pięć lat później.
Zostawiam kawę, kwiecień kończy swoje rządy, może maj zechce ogrzać się
gorącem z niej ulatującym i nie poskąpi słońca.
R., 30.04.2015