czwartek, 26 listopada 2015

Którym wiatrem



Wiatr nie mógł być przyjacielem tego dnia. Niczyim i niczego. To, co wewnątrz rozdzierało siłą jego pierś i gnało szaleństwem, było mu nieznane. Nie miał żadnej mocy, by zwyciężyć obcą potęgę i uspokoić się. Musiał pędzić, przewracać, wyrywać, a im więcej niszczył, tym był potężniejszy.
Nie miał czasu na myśl. Czuł, że znalazłaby sposób, rozwiązanie, odpowiedź – jak przeciwstawić się temu, co obce w nim.
Potrzebował, jak człowiek tlenu i wody, sekundy na myśl. Na czymś musi się na tę jedną, maleńką chwilę zatrzymać. Pozbyć tego, co go odmienia. On jest przyjaznym wiatrem, chłodzącym, muskającym, przynoszącym ulgę. Nie jest tym, czym właśnie jest. Wie, że w tej potrzebie myśli - nie ma sensu. Ale on naprawdę, wbrew sobie, nie jest sobą.
Udało mu się pomyśleć! O mało co, czyniąc szkody, niszcząc - nie zdążyłby wiedzieć, że myślał. Już wie, i teraz, niedługo, będzie się odzyskiwał. Wracał w jestestwo. Łagodniał. Pokorniał.

Pewnego dnia zawładnie nim Ulewa – nie wie, co wtedy będzie, którym Wiatrem przy Niej się stanie.

Witaj.
Czy nie czas na naszą kawę?






R., 20.06.2009

sobota, 7 listopada 2015

Do Zagórskiej Strugi

 
Zagórska Struga



Listopad przejął wszystko po październiku - bez żenady. Pyszni się ciemnym złotem. Chwali uratowaną zielenią. Aż chce się żyć, być – jest taki pachnący, szeleszczący, przenika spokojem.
Najbardziej za miastem. Tam asfalt gubi się w piaszczystej drodze. Albo przejmuje go przedwojenny bruk, który zaprowadzi do listopadowego lasu, dyrygowanego lekkim wiatrem, łapiącym ledwie korony drzew. One szumią śpiewnie.
Witaj.
Jest pewna, że pójdziesz dziś zatopić się w rudym złocie. Jeszcze raz szeleścić liśćmi pod butami. Ot – tak bez celu, przed siebie, krok za krokiem. Nawet mówić się wtedy nie chce, bo jest tak pięknie rudo. Dojdziesz tam, gdzie po jednej stronie bruku wzgórze; po drugiej - bagienna, podmokła dolina, polany, zabudowania. Odgłosy szczekania podwórzowych psów. Jakieś krótkie zdania też się stamtąd przyniosą - aż do drzew. Wysokich, smukłych, wiekowych, zasłużonych, uczepionych wzgórz…
Cały czas powtarzać będziesz – jak tu cicho, pięknie. Dobrze.
Liście pozwolą lekko unosić się wiatrowi. Te, które opadną na brzegach drogi, wciąż szeleścić będą jeszcze, bo lubisz zanurzać stopy w ich głębi i czubkiem buta rozgarniać. Będą szeptem zdradzać ci leśne tajemnice - by nie rozpraszać myśli.
To takie chwile, czas, kiedy nie czujesz minionych lat - zapamiętując wciągnięte powietrze, jego leśny skład, przemienisz w zapach twojej jesieni. Tego, czego chcesz - może jutro? Za rok? Byle było, to zdarzenie - nie tylko w snach.
Między wzgórzem zarośniętym bukami a doliną, za nią znowu leśnymi wzniesieniami – powrócisz pamięcią do trudnych chwil. Nie wiesz, dlaczego tak mocno zapisanych. Jesteś…. Za tobą za dużo - ale...
Tu pięknie. Teraz. Chcesz widząc – czuć bez regulacji pochłaniania; także rudość nad rudością wymalowaną zdobionymi nią gałęziami. I niebo niebieskie nad złotymi koronami, maźnięte smugami bieli.
Dziś nie możesz. Przez te myśli przed drogą, natrętne, nie do schowania, niechciane.
Wciąż szeleszczą liście pod butami. Zatrzymują przed rozwidloną strugą.
Ona nowym głosem w lesie - rytmicznego pluskania wody, gdy haczy o jedyny tu kamień. I jeszcze o zatrzymane przy brzegu gałęzie. Mimo to - cicho ci tak kojąco bezmiernie.
Drżą plecy przywalone wspomnieniami. Mówisz drzewom głośno – dość dzisiaj!
Nic nie poradzisz. Wciąż kochasz. Odejście przetrąciło za mocno.
Łzy już nie kapią. Wciąż raną wnętrze.
Wracasz.
Liście z gałęzi dotykanych wiatrem proszą szeptem – wróć do nas, choćby do strugi, kiedyś jeszcze. Przyjdź też wtedy, kiedy na gałęziach nas już nie będzie.








R., 02.11.2009




poniedziałek, 2 listopada 2015

Tajemnice skurczonego czasu




Siedziała na ramie roweru, którego kierownicę trzymały mocne ręce mężczyzny. Powinna wiedzieć, że jest bezpieczna, jednak w Jej tętnicach płynął strach. Pomyślała: jak dobrze, że wokół trawa, nie powinnam mocno się potłuc.
Nie spadła, byli już na prostej, strach został.
Nad ulicami chmury tworzyły siwy mrok, brak światła dokuczał i potęgował niepokój. W ogromnym pomieszczeniu, udającym miejsce dla ciepłych spotkań, słuchacze czekali na recytację wierszy autorów dotąd nieznanych. Musiała wyjść… Przecież nic nie zrobiła, niczemu nie jest winna, dlaczego…
Dlatego, odpowiedział Głos, bo twoich nie przeczytają, a cudzych nie rozumiesz!
Co on mówi, przecież wiem, czuję jeśli i ten, kto pisał, nie skąpił duszy.
Na ulicy siwe chmury odkryły stalowe cienie ogromnych ptaków. To dropy nauczyły się latać? Strusie?
Nadlatywały, mnożyły, było ich więcej i więcej, a ludzie zrozumieli, że muszą uciekać.
Znikali w swoich domach.
W tym mieście swojego domu nie miała. Za rogiem stal jeszcze jeden, cudzy, z drewna, białą farbą pomalowany budynek. Drzwi były otwarte. Pędziła schodami, wydawało się Jej, że mogłaby przez ten czas dobiec już do nieba.
Drogę zagrodziły drzwi bez klamki, z gałką. Ktoś mógłby je otworzyć… ale nie bez opłaty.
Na gałce Zbawca zawiesił złoty krzyżyk z łańcuszkiem. Trzeba było wziąć w ręce krzyżyk, by drzwi rozwarły się. Za późno dotknęła krzyżyka, musiała biec schodami w dół. Na ulicy nalot stalowych cieni ptaków narastał.
Pędziła w ciemność.

O trzeciej rano.

Strach siedział w Niej jeszcze jak żywy, namacalny, bezwzględnie realny. Światło w kuchni wzięło się zza niezasłoniętego okna, za którym wartę trzymały uliczne latarnie. Pomagał im słaby w blasku księżyc. Zawsze na stole stoi czuwająca filiżanka. Woda zagotowała się szybko. Poczuła kawę zanim pierwszy łyk rozlał się spokojem. Świadomość, że zaraz się napije – mogłaby wystarczyć. Od razu w głowie stanęła myśl, że oszczędzanie siebie niczemu już nie służy, i spokojnie, bez udziału wątpliwości, może się napić.
Potem dzień pozwolił mgłom chłodem otulać domy i ludzi, jesienne trawy, bezlistne i te kurczowo trzymające ostatnie kolory, drzewa.
Nastrój dnia wciąż mazał po płótnie nocy pędzlem niepokoju, mimo południowego słońca.
Witaj.
Im dłużej jesteśmy, tym więcej wątpliwości zagląda do oczu. Zaczynamy omijać lustra, nie chcemy przyjąć tego co widzą inni, kiedy na nas patrzą. Uczucia zawijamy w szary papier z zapomnienia i mówimy, że jesień jest piękna, ale tylko za oknem. Zostają tajemnice serca.
I skurczony czas...
Listopad wyjątkowy w tym roku. Nie zatrzymamy go. Tak jak nie dało się przywiązać wiosny, lata...
Została kawa. Pozdrowienia.





R., 03.11.2015