Tak
stanie się wtedy, kiedy zamkną oczy. Albo nie zamkną, bo śmierć
zaskoczy i będą martwe, szeroko otwarte do niewidzenia.
Odejdą.
Jak wszyscy przedtem i potem, w tej samej chwili; gdzieś na innej
ulicy, w innym mieście, przy nie tej, tylko tamtej rzece.
Czas
do podróży nie będzie właściwy. Zbyt pochopnie się pospieszy,
przybędzie i nie pozwoli odepchnąć w inny wymiar, bo żaden nie
będzie dobry. Ten czas, który nadejdzie, zacznie czynić swoją
powinność.
Zostaną
którzy byli kochani i nie, a swoją miłość.... Zapomnieli na
chwilę jakąś, potem wrócili. Którzy znaleźli się zbyt daleko,
przez to się nie spotkali…
Nie
da się płakać w zbiorze. Każdy odmiennie otwierał swoje serce.
Przyjmował cudze życie o różnej porze do pamięci.
Ma
swoją stratę. Samotnie pośród innych ociera łzy. Te też, które,
zakleszczone rozgoryczeniem i bólem, nie wiadomo kiedy popłyną.
Została, tym ocalałym jeszcze, jakaś część z tego co już
mieli, do przeżycia.
Pochylając
głowy, zginając się po ostatnią grudę ziemi nie z miedzy,
zobaczą dużo. Siebie w lustrze osobistego sposobu na życie, o
którym teraz wiedzą więcej, chociaż przecież fakt znali; kiedyś
zostanie wszystko bez nich, ich świat się zawali, ale ziemia się z
tego powodu nie rozleci, nie stanie okruchem.
Pomyślą:
nic nie jest ważne, niewarte pracy dla samego posiadania, zdobywania
kosztem… wspólnego obiadu.
Cmentarze
mają bramy. Przed nimi świat jeszcze żywych, w którym już za
rogiem trudno pamiętać uderzenia w tę część duszy, która
zapisała, własne przecież, postanowienia.
Nie
wszyscy wyjdą przed bramę, mimo, że za nią już nie stoją. Będą
chodzić między domami, do lasu, nad szeroką wodę lub strumień a
ich twarz, zapisana bólem do końca, nawet uśmiechem cierpieć
będzie.
Witaj.
Może,
żeby nie do końca tak to wyglądało, poszukać czasu dla siebie?
Rozejrzeć się, ocenić na co machnąć ręką, co ważne w tej
chwili? Nie narzekać, że radość marna. Innej nie widać. Przyjąć
tę, która się przylepiła?
Nieśmiałe
słońce tylko raz zapukało w chmury, czekało chwilę, zajrzało
przez uchylone drzwi. W dole mało kto zwrócił uwagę, że w ogóle
tam było. Każdy miał coś do załatwienia, zrobienia. Ludzie szli
w różne strony, jechali, lecieli. Niektórzy leżeli, bo choroba
mówi – nie – gdy oni chcą się podnieść, chociaż na chwilę,
żeby tylko już nie oglądać sufitu.
Patrzyło
słońce przez chmury na ludzką codzienność, dziwiło się temu,
co widziało, jednak się nie wtrącało, nie dawało rad. Niech
każdy sam dochodzi prawd – myślało. Może wtedy lepiej zapamięta
wszystko to, co źle w życiorys wpisane?
Ludzie
są tacy nieuważni, zapatrzeni. Szukają wzrokiem daleko bądź
wysoko. Wokół tyle do zobaczenia blisko, prawie pod nogami. Za
ścianą. Może tam, gdzie dawno nie byli, bo zapomnieli, że takie
miejsca znają, a tam jest to drzewo, na które się wdrapywali, albo
obejmowali pień, wypowiadając zaklęcie, którego nikomu, przedtem
ani później, nie zdradzili.
Tajemnice
o których sami nie chcą pamiętać, nigdy nie zapomną, bo ich
słodycz wciąż leje się miodem w sercu.
W
tłumie, gdy wyłuskać jednostki, można zobaczyć nie tylko
czarne, smutne oczy.
Są
też świecące blaskiem niewinności dziecka, miłości świeżej
jak morski, lekki wiatr i radości którą daje zapewnienie, że już
jest dobrze. Nic złego stać się nie może, bo przegrało z dobrym
i odeszło.
Zmierzch
przyszedł szybko, jak to zimą. Na południu ma spaść śnieg.
Znowu jednych ucieszy, innym pracy doda. Zanim…
Dawno
nie piliśmy razem herbaty - takiej gorącej, przy której mówi się
długo, słucha, a w chwilę niepostrzeżenie wpada śmiech.
R., 09.01.2010