Wczoraj wszystko
było inne.
Mroczniejsze w
widzeniach,
spłukiwane w
deszczu.
Teraz zmierzch
spokojny…
po godzinach
oddanych
przeznaczeniu
najcieplejszym
promieniem
utraconego południa.
Brzeg przymarznięty
do fulgurytowej łzy
- zapierał siłę
fali…
gdy stałeś
w dosychającym
błękicie
pragnąc,
by ona znowu tak
blisko,
jak tamta, gdy
wzburzona
sięgała krtani.
Daleko, ponad
hukiem,
jaźń zapisała
krzyk niemożliwy
klucza,
bo przecież chłód
- dlatego tylko mewy
bieliły się w
skrzącej kipieli.
Noc. Już nie ma
żaru
w ostatnim
papierosie.
Od rana – sam na
obcym pokładzie.
R. 12.02.2014