Na śnieg, który tylko postraszył, że już będzie padał i padał, z
wysokiego nieba leci deszcz. To co może wypełniać człowieka… jeśli tak samo na brzegu zatoki, na
ulicy, na polu przylegającym do miasta.
A rybak musi
wypłynąć, listonosz trafić kartką świąteczną do skrzynki którą obszczekuje
pies… lekarz w
karetce pędzącej na sygnale nie może bać się gołoledzi… starucha poczłapać
do sklepu, bo też chce wierzyć, że stać ją, żeby jakoś te święta…
W końcu
zapadnie noc i wcale nie będzie się wysilać, żeby wszystkim przynieść kojące
sny. Nie ma takiej potrzeby, nie ma w
tym interesu. Jest czarna, więc i tak nikt nie będzie widział czy wstydzi się
egoizmu z którym jest jej tak dobrze.
Nie bądź mi
nocą… możesz zawołać. Tylko po co… Echo przybiegnie od grubego muru i obejmie
jak zmoczona deszczem koszula. Będzie jeszcze trudniej a żal… tylko spęcznieje.
Zostaną oczy
– wypatrujące ciepłej plamy na ukrytej w mroku ścianie.
Minuty…
minuty… minuty…
To noc,
teraz do przyjaciół się nie dzwoni…
Kiedyś po
północy rodziły się słowa. Gdzieś uciekły i nie wracają. Tłumaczą, że lepiej im
milczeć.
Deszcz na
śniegu…
Minuty…