wtorek, 27 września 2016

Podeprzyj grzywą




tak się wycwaniłaś
wierzysz że gdy wiatr słabość ziębi
a tobie siły daje do przepędzenia
możesz tchórza spłodzić
i gonić z brzegu

zapomniałaś piękna
że nie każdemu kark zegnie
wydarcie trzewi

w marności zamęczona oddycham
w piekle a jakże jestem
od tamtej jesieni

stoję przed tobą
a kolana proste

burz się niech biały grzbiet
uderza o burty zapomnianej skały
tylko do moich stóp
ani o kamyk dalej
możesz być niemiła

wybaczam rozumnie

jutrzejszy sztorm
zniszczy ci zduszone błękity
podrywanym z dna piachem
zmąci przezroczystość
wbrew sobie wyrwiesz otchłani
śpiące bursztyny

ugość mnie dzisiaj nadzieją
płynącą aż zza horyzontu
chociaż przy tobie niech nie umieram
pojutrze że byłam
może będziesz musiała
zapomnieć
zapomnieć
zapo...






R.

niedziela, 25 września 2016

Ptasie sprawy




Tego lata w gnieździe rozłożonym na dorodnym drzewie były cztery jaja. Z trzech wykluły się bocianki, czwarte leżało wciąż bez życia. Dniami, które mijały monotonnie, zarządzały różne stany pogody. Któregoś ranka można się było upewnić, że to są czarne bociany. Rosły, nabierały ciał i piór, a także wysokości - dwa z nich. Trzeci był niezmiennie mikry, nie miał siły dopchać się do strawy, a i karmiciele od początku często pomijali go, gdy też otwierał dziób. Duże były coraz większe, mały nie zawsze mógł unieść łebek, po jedzenie prawie nie sięgał.
Niebo bywało pogodne, gdy grzało leniwe słońce. W porze deszczu jedno z dorosłej pary bocianiej
własną piersią i skrzydłami chroniło trójkę młodych i jajo.
Czas załatwiał swoje interesy a przy okazji dokonał i tego, że bociani puszek zamieniał się w mocne pióra.. Ten sam czas sprawił, że w gnieździe zaczęły się porządki. Nadeszły chwile, kiedy mocne, wyrośnięte bocianki nie reagowały, gdy z gniazda wyleciało zbędne jajo. Udawały, że nie słyszą żałosnego krzyku najsłabszego brata. Zaczepił się na skraju gniazda, walczył, zawodził...
zdawało się, że nie będzie końca tej męki... a jednak kres przyszedł i ulga w cierpieniu. W gnieździe nastały: ład i cisza.

W różnych miejscach, przeważnie na kominach największych elektrociepłowni, a nawet na szczycie Pałacu Kultury wybudowano gniazda. W wielu osiadły sokoły, a w jednym pustułki.
Ludzie zaczęli podglądać gniazda; ileż było emocji gdy, chyba w Gdyni, pojawiły się pierwsze jaja. Na moment rozbicia skorupek były typy, czuwania... zdarzały się nieprzespane noce.
Później zaczęło się sokole życie. Rodzice przynosili do gniazd różne ptaki, przytrzymywali pazurami i rwali ciała na strzępy. Z niektórych zostawiali tylko obrączki. Wszystkie młode dzioby stawiane były do pionu, otwarte najszerzej jak to możliwe. Tu znowu czas wskazał na nieustępliwość prawa sokolej natury. Mocniejsze pisklaki przyduszały skrzydłami słabsze. W którymś z gniazd wyrośnięte zjadły śniadanie z małego nieboraka, w innym matka skarmiła.
Podglądanie sokołów stało się walką między tkliwością, gdy młode spały, wtulone tak, że nie można było doszukać się w tym widoku karczków i skrzydeł oraz główek, a uczestniczeniem w ich śniadaniach, obiadach, kolacjach... Poddanie się było najlepszym wyjściem, czyli nie zaglądać do gniazd. Ten manewr też nie dał świętego spokoju. Zostało pytanie: jak cię czuć przyrodo – jesteś stworzonym pięknem, czy wielkim żerowiskiem?
Witaj.
Nie ma bocianów, odleciały sokoły, przekwitły niezapominajki, niektóre róże poczują pierwsze mrozy. Zacznie się mówić o niezwykłości kolorów chryzantem, że październik ma jeszcze rozpieścić nas ciepłem. Znowu podział na zdrowych, chorych i niewiedzących jeszcze, że też... przysłonią rozłamy w których jednym dobrze i wygodnie, a innym nie do śmiechu.
W Gdyni jurorzy nie znaleźli głównych nagród dla filmu,  którego projekcję nie wszyscy chętni mogli zobaczyć i przeżyć, bo wielu zostało pod drzwiami. Tłum był za wielki, nie zmieścili się na sali. Teraz widzowie w kinach ogłoszą zwycięzcę.
Już spokój rozsiadł się na trawnikach, a do wagonika jadącego na Kamienną Górę można dostać się za pierwszym podejściem.
W nowym tygodniu morze ustawi się do sztormu...
Wiesz, monotonna jest powtarzalność Jej zaproszeń, jednak miej cierpliwość i zostań jeszcze na kawie. Kto wie, co odnajdziesz w nieoczekiwanej rozmowie.















R.

czwartek, 15 września 2016

Słotnie zastrzeżona




Krzyknę cieniowi – zostaw!
Dokąd pójdzie sobie?
Nie ustąpię wspomnieniom.
Czasem tylko opowiem
jak szumi wiatr, gdy przyleci
znad fali albo od lasu.
I o wróblach.
One wciąż z krzaczka
na krzaczek,
wyżej na gałązkę.
A kwiaty?
Już płaczą za latem,
wietrznej nauczone tęsknoty.
Dziś dłoni nie podam
byś ciepłem mógł
objąć, później…
aż po skronie.
Oczy nie zobaczą
w twoich toni
i rzeki wzburzonej
przypomnieniem.
Jestem wirtualna
i prawdziwie słotna.
Z adresem zastrzeżonym.







R., 02.09.2011

środa, 7 września 2016

I jeszcze


Ludzie miewają te chwile, w których rozpełza się w nich tęsknota najtrudniejsza do nazwania, określenia: czemu ma służyć. Ten czas rozważań wydaje się niepłodny, wyzuty z sensu, prawie szkodliwy.
Witaj.
Wiesz, może w końcu Ona wie jak, ale ja wciąż nie śmiem nazwać stanu, w którym ktoś wyzna niespodziewanie – niechby coś po mnie zostało i jeszcze, żeby w przychylnej pamięci.
Tęsknota za czym więc... akceptacją choćby po śmierci?
Nawet wtedy wspomnienie może zmienić przypadek, nastawienie przyszłości do tego, co przedtem, nieprawdziwa opowieść innego pamiętającego.
Nie myśli się o tym wszystkim do momentu, gdy współczuje się tym obok, bo wytatuowano im raka, który już na zawsze odbiera głowie dotychczasowe ustawienie przeżyć, wartości, nadziei, potrzeb, marzeń śmiałych i tych pospolitych, o wciąganiu w zdrowe płuca powietrza z poranków najbliższej wiosny, a nasze ciało jest wciąż gładkie, czyste od naznaczeń.
Takie słowa usłyszała bez przygotowania, nagle, nie wiadomo dlaczego i Ona: bądź silna, dasz radę, będzie dobrze... Najszczersze chęci życzliwych, Jej nieprzydatne.
Pierwsze zderzenie z tłumem słabych, lecz walczących o pierwszeństwo pomocy uczy, że lekko to już było, a teraz... trzeba nauczyć się chodzić od nowa. Rzeczywistość zabija przyszłość. Szybko przylgnęła do dziś, bo jutro może być bezzasadnym życzeniem.
Tak, masz rację, nikt nie wie, że jutro dostanie na pewno, przecież zdrowi też nie mają gwarancji... jednak... ten łażący do tyłu, raz wytatuowany, zostaje, a czekanie jest podłe.
Ktoś doda: można jeszcze coś uporządkować, dopowiedzieć, zrobić, pomóc.
Mało kto zdąży. Nie dziw się, że Ona ma świadomość o niemożności zapięcia wszystkich guzików w wyznaczonych potrzebach. Przeszkadza niepewność, czekanie terminów, których wagę zna, bo przecież... ale rzeczywistość wyznacza za późne daty.
O tym, że jest jeszcze uczłowieczona wie stąd, że wciąż ma przestrzeń na troskę, współczucie dla innych; tych dużo młodszych, których spotyka w kolejce... a przecież wie, że wszystkie słowa odbijają się... tam każdy ma swojego raka, może w innej wodzie, jednak sprawiającego, że w każdym czekającym tkwi wszechwładny strach. Mnożą się prośby: niech jeszcze raz pomoże mi chemia... a w sąsiednim budynku płaczą dzieci, tak małe, że jeszcze nie potrafią nazwać życzeń.
Wszyscy chcą jeszcze raz, od nowa stanąć do życia. Statystyki, które nie mają uczuć i nie potrafią rozważać potrzeb człowieka wyznaczonego do zniknięcia mówią, że pół na pół...
Już rok jest statystyczna, nie wie, jak prosić o jeszcze, bo Młoda, która siedziała obok, musi dać jeszcze dużo miłości swoim dzieciom.
Tak więc... teraz to można tyle – zachwycić się winem, które pnie się wciąż zielone, rzeźbą chmur kładzionych na fali przez rozświetlony horyzont, błękitami splecionymi z bielą wyjętą komuś z kożuszka śmietanki w kawie zawieszonymi nad Zatoką, prześwitami wody między układającym się na niej szafirem a niebieskim, tym od nieba; dyskusją mew tuż przy brzegu i dalej, prawie przy kutrach zakotwiczonych na połów. A jeszcze przecież, chociaż szkodniki, jak mówią rybacy, to jednak sprytnie nurkują kormorany. Tylko łabędzie... gdzie one?
Czy można mieć żal, że przyroda poradzi sobie bez nas?
Wiesz, piasek ustępuje, pozwala stopom kołysać się na ziarenkach, szukać nowego oparcia, rozrzewnić wspomnienia o wszystkim tym, co sprawiało, że pożądane ciepło sięgało głowy; daje bliskość o którą coraz trudniej, zasypuje złe...
Pęcznieje niedosyt patrzenia, bo może gdyby chociaż raz udało się z brzegu sięgnąć poza złączenie nieba i morza, to inne pragnienia tez byłyby w zasięgu?
Klif nie narzeka, tylko w bezsile jeszcze szuka schronienia przed żywiołem, który zjawi się na plecach wiatru. Wtedy klif straci kilka drzew, dużo piasku, kamieni, które tkwiły w nim, przez lata widziały i słyszały niejedno wołanie od morza, a płacz na brzegu.





R., 28.08.2016

piątek, 2 września 2016

Spóźnienie







Był pierwszy dzień strachu o tego,
który urodził się nie tak dawno,
czas i jemu przeleciał...
dniami w troskach bez liku.
Jest dzieckiem
na całą długość życia matki
i jeszcze, kiedy zapędzony
w życiorys poplątany przypadkami
ponad jego miarę
dotarł tam, gdzie cisza
ułożyła się w ostatnim darze,
a on męsko-dziecięcymi
rękami położył
czerwony bukiet różany,
może frezji białych
na zziębniętym marmurze
- powiedział: Matko, Mamo,
dlaczego nie pozwoliłem
wtedy, gdy wyciągałaś
swoje dłonie
ku moim ramionom,
byś mnie utuliła.







L., 01.09.2008