poniedziałek, 30 września 2013

U artystki





Klikając powiększasz zdjęcie

























Morze, zza domów i drzew,
z natarczywą niecierpliwością
zagadywało Jej niepokoje.
Za to oczy pchały się wprost na zatokę.
Końcówka września niepewna w decyzjach,
dlatego trzymając stronę słońca
zaraz zmienia zdanie i zmawia się z deszczem.
To dlatego wzrok nie mógł nadążyć
za kolorami wody i nieba.
Nie uciekała przed ulewą.
Chce, niech pada – pomyślała okazując pogodzie
tę swoją denerwującą łaskawość
połączoną z odmianą poddaństwa.
Przeczekała cale lato;
cierpliwie przyjmując argumenty tych,
którzy uwielbiają plażową patelnię,
że musi być rojno i gorąco;
ale teraz to Jej czas – chłodu,
zmienności i grymasów wiatru,
także słońca,
które po letniej pracy szuka odpoczynku.

Znalazła wejście do willi
mającej przez dwa dni być azylem
od całego świata trosk,
niedomówień, przewrotności losu,
posądzeń i monotonii
- od lat tego samego koloru ścian
i widoku wciąż samotnej brzozy.
Już na samym początku zapomniała o bagażu,
bo za chwilę była w ogromnym salonie,
który ktoś obwiesił obrazami.
Natychmiast ciekawość świdrowała umysł…
ale nikogo tam nie było,
dlatego rzeczywistość musiała przeważyć
trzeba było poszukać właścicieli…

Kilkadziesiąt metrów uliczki,
później też niewiele do przejścia przez tory
i wyznaczony pas wydmowy
prowadzący wprost do plaży
to żadna fatyga, by iść
i być jak najprędzej na wymytym falami piasku.
Cisza po letnim gwarze ludzi,
pustka wzdłuż linii wody,
łagodny łuk horyzontu
i bezmiar ucieszonego patrzenia
zadziałały narkozą. Po prostu zniknęła.
Rozumiała i nie miała świadomości, że jest.
Tam było tylko morze;
prężące się do podskoków ogromnymi falami
z nierównomiernie rozwianymi
białymi grzywami,
podpływającymi wciąż od nowa.
Dalej ani kawałka gładzi,
tylko pomarszczona twarz głębiny.
Chmury ujęte w górskie kształty
i wszystkie odcienie między bielą, szarym,
stalowym – podążały wprost do wody.
Odbywało się ślubowanie nieba i ziemi
poprzez przewiązanie rąk morzem.
Bezludna przestrzeń, zamieniona w obraz
jakiego nikt wcześniej nie stworzył,
na horyzoncie pokazała kuter, bo właśnie tam
podniósł się zagubiony promień słońca.

Wiatr i szara ściana
wpadająca do morza wprost z chmur
-mogły oznaczać tylko kłopoty.
Jedno i drugie nie wiedziało,
że Ona się nie boi bo wie,
że ten widok oznacza wichurę i deszcz.
Już nie widziała żadnych grzyw na falach,
nieba obłożonego obłokami, horyzontu ani kutra.
Wszystko było wiatrem i deszczem,
silnym hukiem od tej strony
z której przedtem morze kołysało Jej myślenie.
Dopiero drobny grad przypomniał Jej, że tam jest.
Wracała.

Obrazy wiszące w salonie
namalowała cudownie ciepła kobieta,
której rodzina mieszka na półwyspie od pokoleń.
Artystka też jest stąd. Tu mieszka.
Zrobiła ogromną przerwę w mieszaniu farb
na wychowanie dzieci.
Od wieków ich domem morze i zatoka.

W cieple i życzliwości właścicieli pensjonatu,
w otwartym salonie, od rana do nocy
gościnnie tworzyli malarze.
Przez ogromne okno, zdobione kutą ramą,
wypatrywali słońca.
Przy pierwszym rozjaśnieniu nieba
chwytali sztalugi i pędzili nad zatokę.
Za chwilę wracali pokropieni,
bo na porządne zmoknięcie mieli za blisko.
Powtarzalność wyczekiwania na rozjaśnienia nieba
wcale ich nie zniechęcała;
na płótnach coraz wyraźniej
sadowił się zaokienny obraz zatoki.

Wieczorem zabrakło wina,
chłód pozapędzał do łóżek.
Od strony morza niósł się głuchy odgłos mocnej fali.
Jednostajny, ciężki, mroczny, tajemny.
Chmury zazdrośnie kryły wszystkie gwiazdy z nieba.
Ciemność, a w niej gniew morza - znowu zanosiły
głębinom wszystkie niewyrażone głośno pragnienia.

Potem Niedźwiedzica obwieściła pokonanie chmur,
a tam gdzie obsychało morze
kilka świateł zdradzało pozycje statków.
Rano wróciła pełna widoczność,
ale cudnego wschodu, opisanego w wielu książkach,
a najżywiej w „Okręcie” - na wodzie nie było.

Zawiedziona odchodziłam od okna…
wtedy Ona prawie złapała mnie za rękę
i nakazała zaczekać.
Ofuknęła też, że intuicja mnie zawodzi.
Zostałam bo przecież nie będę się z Nią sprzeczać…

Od lewej zza drzew wysunął się prom
na kursie z Karlskrony do Gdyni.
Od prawej wielki masowiec płynął w przeciwną stronę.
Czekałam, jak dziecko na landrynkę,
na wyminięcie się tych kolosów i jeszcze wtedy,
gdy zginęły za drzewami
a w dali horyzont
znowu zaczął narzekać na samotność.

Zapakowana, gotowa do powrotu,
postanowiłam sprawdzić co w przeciwnej stronie.
To było już następnego dnia
i przejaśnienia miały najwięcej do powiedzenia.
Wody zatoki, ułożone w jej misie spokojnie,
skrzyły się rozświetlane niedzielnym słońcem,
a jasno-granatowa farba malowała wszystko
aż do połączenia wody z niebem.
Widoczność nie zawiodła.
Kominy z Gdyni i Gdańska udawały szpilki.
Półwysep oddzielający zatokę od pełnego morza
przepadał w zespoleniu z lądem.
W nabrzeżnym piasku o kolorze popiołu
przechadzały się leniwe mewy.
Z traw przy ścieżce
niespodziewanie wyszła dzika gęś.
Nie powinna być tu sama w taką porę.
Rano przecież leciał od morza
klucz dużych ptaków,
chyba właśnie jej sióstr i braci.
To dlaczego ta jedna siedzi teraz na fali?

Dobrze, że blisko są ławki.
Usiadłam i przyglądałam się tej zagubionej
ptaszynie którą zima tu pewnie zastanie.
Jaki ten czas przewrotny…
Tam, dawno i daleko
ocalałam muszelki od zadeptania.
Tu, u siebie, nie wiem jak uratować gęś!

Postanowiła wyjechać szybko.
Nie oglądać się.
Niech zatoka, morze,
wszystkie barwy wczorajszej tęczy,
która oparła się ramionami
prawie wzdłuż horyzontu,
zaraz po tym jak deszcz tak Ją oblał,
tak że nawet myśli miała mokre,
zostaną za plecami.
Tak będzie wszystkim łatwiej…

Kuźnica i malarka – najwierniejsze
z wiernych otaczającym je falom,
rozstały się z Nią, teraz wiem, że na zawsze.









R., 30.09.2013

czwartek, 26 września 2013

droga po złym





nie wiem
po co ruszam przed siebie
co prowadzi
pod rękę chwyta los
gdzie ostatni raz postawię stopy

już jestem na drodze
wbrew wszystkiemu
co duszą jest

brnę chociaż stąpam lekko
bez zdziwienia w  sercu
skaczę po kępach
w bagnach rozproszonych

boję się
krok postawić przeciw sobie
wiem że zostawiam ślady
nikt ich wyczyścić nie zdoła

chcę złe ominąć
skręcam
tam poza łozami droga
na wybranej
jeszcze bardziej się  zapadam
bez wskazanej tonę

czy  wyjściem
zaczepieniem
sensem tego co robię
szatańskie  traktaty

jest nowa ścieżka
 kartą złudne rozdanie

trakt  w przeciwną stronę
w piekło zawiedzionych nocą
twoją duszę zrzuca

zginiemy w wyznaczonym dniu
gdy z  klepsydry wysypie się piasek






L., 18.09.2008

środa, 18 września 2013

Julianie



 Tekst, jak wszystkie moje, od pierwszej litery do ostatniej kropki, jest fikcją.





Witaj, Julianie.
W pierwszych słowach mego listu chciałabym Cię zapytać, jak teraz się czujesz. Czy po operacji, którą przejść musiałeś przecież, bo nie wyobrażam sobie, że nie chciałbyś napisać do mnie jeszcze, masz się lepiej, a co za tym idzie, czy byłeś już przed domem i czy zaglądałeś do hortensji o której mówiłeś, że kogoś ci przypomina, bo zmienia kolory jak włosy tej, o której wciąż jeszcze myślisz… chyba coś wspominałeś, że to nie jest tylko zamyślenie…
Co do hortensji, to powinna uśmiechać się do Ciebie różowo; mówiłeś nie tak dawno, że podsypałeś jej wiórków pozostawionych z drewienka. To w nim rzeźbiłeś /chociaż twierdzisz, że tylko strugasz/ tę  tajemniczą figurkę której nie dotknę; przez tę między nami odległość…
Jestem pewna, że gdybym wzięła ją do rąk, to wiedziałabym o Tobie więcej niż do tej pory, chociaż, kiedy jestem trochę zarozumiała to uważam, że wiem o Tobie wszystko, włączając Twoją miłość.
Wybacz mi niedoskonałość a nawet rodzaj niezawinionego niedbalstwa w pisaniu; przecież wiesz, że nie tylko nadgarstki już bolą i nie wzrok jest tylko drugim problemem…
Wracając do Twojej hortensji… wielka szkoda, że zaraz wszystko do końca zacznie więdnąć, tracić kwiaty i liście, bo będziesz długie miesiące musiał czekać aż ona zakwitnie i znowu przywróci Ci to piękno zapamiętane z dnia, kiedy bliskość była niewyobrażalnie zanurzona w nieopamiętaniu i późniejszy, chociaż niedługi czas, po którym zabłąkany pocisk trafił Hannę w czoło, chociaż Ty powiadasz, że w serce.
Spodziewałeś się, Julianie, że nie znam imienia Twojej ukochanej do dziś Tajemnicy? Otóż tak… wiem od czasu, kiedy widywałam  Jerzego. To On opowiadał o tragicznym splocie /chociaż wojna niosła tylko tragedie/ że znał Hannę, która pieszo szła z Warszawy do Nasielska, do swojego narzeczonego. Niewiele ją  dzieliło od  pierwszych podmiejskich pól, można powiedzieć, że była już w domu. A oni nadlecieli, tak nisko i zaczęli strzelać, jakby urządzili sobie polowanie na zawołanie, chcąc połamać skrzydła pięknemu ptakowi. Tak,  Julianie, to w tej opowieści, otulonej ogromnym żalem i współczuciem Jerzego, odkryłam Hannę i od tamtej pory razem z Tobą Ją pamiętam, zdając sobie sprawę, że równać do Ciebie nawet nie wypada.
Pisałeś /przed szpitalem/ że niczym jest człowiek. Po nim tylko robactwo na ostatniej uczcie albo według powracającego zwyczaju – garść popiołu; bo nawet pamięć tych, którzy ją o Tobie jeszcze jakiś czas przechowają, nie w tym lustrze odbita. To powiem Ci – nie bądź zarozumiałym. Nie tylko w takiej niepospolitej głowie jak Twoja - pragnienie pozostania na ziemi w czymkolwiek, żeby przypominało, jest wielkie, tylko nie każdy się przyzna. Też nie dziwię się Tobie że trzymasz w garści i nie pokazujesz…
Julianie, o Jerzym jeszcze, jeśli to nam pisane, porozmawiamy.
Bardzo Ci życzę zdrowia, także z egoizmu, bo potrzebna mi Twoja przyjaźń. Do dzisiaj przecież nie wiem, i znasz tę moją rozterkę, czy ważniejsza w moim życiu była pierwsza, nieśmiałością szczenięca miłość Jerzego, czy Twoja, od początku dojrzała i mocna przyjaźń. Tym bardziej, że nie widząc go czterdzieści sześć lat, straciłam nadzieję na choćby jedno mgnienie w jakimś przyszłym dniu, bo odszedł w tamtym roku. To dlatego napisałam o kolcu w serdecznym palcu i tui cmentarnej. Czytałeś.

Znowu Cię pozdrawiam… jeszcze tylko zaparzę kawę i pójdę do lekarza. Pewnie Ty też z niej nie zrezygnowałeś. Oczywiście, że spodziewam się, że pijasz z kofeiną! Wszystkie inne są diabła warte.
Julianie, proszę, odpisz nie zwlekając.
Twoja wciąż, pozostająca w przyjaźni
– Alina.





sobota, 14 września 2013

sennie




śniłaś mi się
gładziłem
przyprószone włosy
poczułem coś
co zaskoczyło

zrozumienie
jak bardzo kochałem
nie wiedząc

teraz to mówię
kocham

czy sen usłyszysz




L., 15.08.2008

niedziela, 8 września 2013

przedostatnia uklęknie









nie wypadaj mi z rąk
z ust strugą żalu nie spłyń
słowem
przeznaczonym na koniec

daj światła i blasku
cienie przyjmę w pokorze
nie uciekaj
życie tylko na raz
wyznaczone do przejścia

pomóż nie żegnać się jeszcze
z najważniejszą harfą
niech gra
będę słuchać pilniej
zaprzedam duszę i wiatr
wyrwę więcej z serca
na pożarcie rzucę
przeznaczeniu

zerwij z krat zamknięcia
do marzenia

uklęknę
obejmę
pożegnam
miłość niedosięgłą







R., 08.09.2013