wtorek, 3 marca 2015

Mała i duża zatoka






Zmarznięty piasek wystawił grzbiet spod śniegu. Między bielą lądu i kry na wodzie wydawał się lekko brudny. Słońce sprawiło, że  mały vik, który cały zamarzł tej zimy, teraz, przeglądając się w błękitach zawieszonych nad nim chmur, był zniewalająco, bezwstydnie niebieski.
Wiatr nie dokuczał, nie napędzał chłodu. Można było zapomnieć się, utopić niepozbierane myśli w wielości niebieskiego i błękitu, w cudzie dnia.
Ludzi prawie nie było. Ci, których sylwetki ginęły w dali, przyjechali tu dobrze wybierając porę. Potrzebowali spokoju? Można ich o to posądzać, bo latem… to ciała podsmażają w słońcu skórę, zapełniają plażę i w zgiełku nie słyszą nawet siebie.
Na zamarzniętej fali, w bezruchu oddane słońcu, rozsiadły się okoliczne mewy.  W taki dzień nie chciały krzyczeć ani latać. Łapały ciepło w pióra. Medytowały.
Wszystko było błękitnie niezwykłe: tafla lodu skuwająca calutki vik, przycupnięte przy brzegach domy, przestrzenie, które zaczęte tuż, nie chciały  pokazać końca.
Nogi nie potrzebowały kierunku. Kroki stawiały się niespiesznie. Oczy rozszalałe, bo przez całą zimę zostawały bez tej okazji, która teraz unosiła niewidzialne skrzydła, przez co dusza mogła zapłakać…
Czarny krzyż ustawiony na plaży, oznaczony tablicą pamięci tych, których morze przyjęło do swych otchłani, został z boku. Te same nogi tworzyły wciąż nowe, spokojne kroki podążające nad zatokę. Ciekawość ich nie gnała, chociaż coraz mocniej dopominała się o swoje; chciała wiedzieć, może nie już, bo mała zatoka przytrzymywała oczy pięknem, ale trochę później, czy na końcu małej też jest lód. Może go już niewiele? I czy te wszystkie ilości niebieskie tam też są.
Były kry, słońce i mocny granat wody aż po horyzont. Praca silnika z łodzi, na której wypłynęło kilku rybaków, bo czas  rozstawiać sieci, nie psuła ciszy wody i lądu. Ten pracowity akcent leniwego na brzegach dnia - był usprawiedliwiony.
Kry leżały w płytkiej, spokojnej wodzie - pocięte pęknięciami w romby, kwadraty, prostokąty i ćwiartki koła; jakby ciosane premedytacją, na kilku odsuniętych za daleko od brzegu trwały mewy. Głębiej do horyzontu, tam gdzie żadnej kry już nie było, pływały, chwaląc się smukłością szyi, zadowolone łabędzie.
Lotniarze nie chcieli lecieć aż do nieba. I tak byli wysoko, te ludzkie ptaki.
Fale nie napływały do stóp. Może nie chciały sporu z krami?
Wyostrzony wiatr  wciąż pozwalał cieszyć się pierwszym ciepłem.
Witaj.
Masz rację. Trzeba łapać dzień. Nie każdy dostanie Jutro…







R., 12.03.2011

2 komentarze:

  1. łapać dzień
    może ostatni ?
    kto wie ?
    niebieskość w niebieskości
    zatopiona w zwiewnej pętli
    zamieszanej wyobraźni
    w głębi
    do horyzontu
    w rozmarzonej kopule
    nieznanego nieba

    zamyśliłem się
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo widzenia tego, czego linia jeszcze nie przesłoniła, chciałoby się poznać tajemnicę tego, co za nią. Zbliżanie się do niej jest puste, bo w tej samej proporcji oddala się.
      Dziękuję za przeczytanie, Rysio. Rozgwieżdżonej nocy :)

      Usuń