Pewnego razu Krebs Cancer zaszedł Rybę
od tyłu, choćby dla znieczulenia nie walnął mocno po skrzelach,
tylko zaczął niczego nie podejrzewającą zjadać - myśląc, że
to Moczarka. Od tego zdarzenia Ryba, żyjąca w nieuzasadnionej
nieświadomości, przecenia całą swoją oślizłość broniącą
przed atakiem z zewnątrz, ale i przed Ryby wieczną dociekliwością
- czy rozumieją coś z tego Sitowia.
Witaj.
Znowu nie wie, czy to Jej potrzebne
wykręcanie stóp na plaży, gdy lgnie do skraju wody, czy może jest
tam bo chce jeszcze raz zakorkować butelki ze spisanym i
niekoniecznie od razu rzucić jak najdalej na fale – żeby niosły
nie tylko swoje szumne śpiewanie ale i Jej trwonione ”Teraz”, bo
na potknięciach znowu się nie nauczyła.
Prześwit na horyzoncie sprzeciwiał
się szarości rozlanej na sklepieniu. Nad klifem szare jeszcze
mocniej przygniatało każdą, wydartą z takim trudem, radość
stworzenia wszystkiego co na lądzie i morzu. I tym razem się Jej
udało. Mogła tylko sama... po przemoczonym lekkim odpływem piasku,
albo ponad powalonymi nieszczęściem końcówkami bezlistnych koron.
Zapatrzona, zamyślona, do cna zagubiona w obecności czasu –
wciąż chciała dalej. Do zwaliska głazów, bo może...
Fale nie były niespokojne. Chciały Ją
tylko zapewnić, że czekały, nawet z lekka tęskniły i że wcale
ich nie obchodzi, że Ona, foka z gdzieniegdzie poszarpanymi bokami,
nie jest im niemiła.
Przystawała więc nie uskakując, gdy
chciały delikatnie zbierać piasek z Jej butów. Podpływający
szum odmładzał głowę, pchał jaźń w niepokonanie, wypełniał
ciepłem aortę. Wszystko było zaczarowaniem rzeczywistego. Bliska i
daleka pustka złamana oznaczeniami, że o wczesnym świcie rybak
rozstawił sieci, składała przysięgi - że Ona kiedyś jeszcze
przecież pod klif przyjść może.
Warkot samolotu patrolującego
przestrzeń wyrwał Ją z zapatrzenia.
Musi, nie wie skąd się bierze ta
konieczność, ale musi dojść do zwaliska głazów, bo między nimi
wyjdzie na upragniony skrawek plaży z którego port będzie
bliższy, a torpedownia mniej straszna.
Fale naniosły piasku między kamienie.
Mogła przejść.
Zwycięstwo... jest tam, gdzie tyle lat
nie zajrzała.
Fale w tym samym śpiewaniu. Chwilę od
brzegu młody łabędź - samotny kołysze się na nich. To do niego
szła? Nie odpływał, odwrócił łabędzią szyję. Patrzyli na
siebie. Schował szyję w wodzie. Znowu patrzył, odwrócił się
kuperkiem, pomachał nim. Zrozumiała, że to pożegnanie. Odpływał.
Zaczęła wracać. Między głazami, myślami...
W klifie mały kamień podtrzymuje
głaz. Co będzie, gdy piasek obsypie się spod małego? I która
siła tej wspólnoty jest najważniejsza? Piasku, kamienia, głazu
czy sztormowej fali, która w przeznaczeniu. Na krańcu zapamiętania
kołyszą się kormorany.
Przeceniła wszystko, co w Niej
jeszcze... Musiała stanąć, bo całość Jej dryfowała w niemocy.
Jeszcze daleko do innych kamieni.
Leżał na nich kawałek styropianu, na którym mogłaby odpocząć.
Pierwszy raz, odkąd poderwał Ją
Krebs Cancer, płakała w bezsile. Wystraszyła się. Szła słoność
w sól bezmiaru przez zmęczenie, zawinięty wokół szyi szal,
czubki butów.
Spokój fal wyciszył niepewność.
Podpływały zapewniając, że da radę, teraz i później, gdy
przyjdzie do nich jeszcze raz. Brały na swoje grzbiety nadmiar
goryczy, przekazywały siostrom, one niosły gorzkie jak najdalej, w
głębiny.
Rozgrzanymi dłońmi chwytała belki
wzmacniające poręcze niewielkiego pomostu. Zziębnięte stopy
przeprowadziły wszystko co w Niej – w...
Później zaparzyłam herbatę.
Mieszaninę wszystkiego co było w zapomnianych puszkach.
Zaczęłam czytać wiersz, który już
wczoraj rano przyjęłam do pamiętania, ale chciałam być z nim
wieczorem, gdy za szybą zmierzch, a w pokoju łagodne światło
rozprasza mieszkające w kątach cienie i nieodkryte pajęczyny.
Niedospaną nocą będę zgadywać, czy Ona, tam...
A ja myślę (a to ci samochwała ze mnie - myślę...), że ona sama nie wie, co jej teraz jest potrzebne, co przyniesie ukojenie, uspokoi zszarpane nerwy, wyciszy i oddali pojawiający się niezapraszany strach. I kolejna myśl: łabędź nie na pożegnanie pomachał kuperkiem. Chciał, aby Ona jego wzorem od czasu do czasu zanurzyła głowę w wodzie...Chłód ma zbawczy wpływ na niechciane myśli, wyniosą się, gdzie pieprz rośnie a rośnie w cieple...
OdpowiedzUsuńWarkot samolotu czy czerwonej motorówki - to ostrzeżenie, informacja, że gdzieś tam, ktoś inny potrzebuje pomocy. A życie toczy się dalej.
Pozdrawiam serdecznie.
To życie poza nami... trzy słowa, a z życia opasłe tomy wzięte
Usuńdo powiedzenia "A życie toczy się dalej."
Toczy się, biegnie, niekiedy upada... można podnieść się z kolan, tylko żeby w końcu było "po naszemu", prawda?
Pozdrowienia, pogodnego dnia, LE :)