krew rozdrapana do końca
ustala trasy strużkom
suchy niepokój
nad pustoszejącą głową
coraz nachalniejsze błękity
zdobione kreskami lotów
przy szosie gniazdo
przyjęło bociany na lęg
to nic że pędzą auta
bezkres pocięty kutrami
krótka fala gada z kamieniem
odpływa tęsknotą
wrak zapatrzony w skrzenia
wierzy zapomnieniu
promienny kobierzec na grzbiecie
ktoś przetłumaczył miłość
Tyle wątków, a ja poprzestanę na jednym: „krew rozdrapana do końca”. To dobrze, że do końca. Tylko wówczas można liczyć na zagojenie rany, na rozpoczęcie procesu zdrowienia. Tak jest ze wszystkim. Jeśli ktoś już postanowi iść przed siebie, to definitywnie powinien zatrzasnąć za sobą drzwi. Nie mając odwrotu, ma większe szanse osiągnąć to, co jeszcze jest możliwe. Ja wierzę, że póki „chce się chcieć” i nie zanikła w człowieku nadzieja – póty będzie miał dość sił, by jeszcze walczyć, gdy taka będzie potrzeba chwili. A może i bez walki da się osiągnąć coś, co nadaje sens życiu, kolor i smak szczęścia?
OdpowiedzUsuńMój brat powiedział kiedyś, że dla niego szczęściem jest, gdy zdoła zawiązać sznurówki. A dla mnie? Cóż, wiele odpowiedzi staram się przekazać w moich wierszykach.
Pozdrawiam serdecznie.
A reszta, LE, to migawki z drogi.
OdpowiedzUsuńOd lat do bocianiego gniazda wracają kandydaci na rodziców.
Dalej jest zatoka i kobieta wrak, wracająca na początku myślą, że czas, a później odwrócona plecami do promieni spadających w skrzącą falę.
Zostawiam kawę i pozdrowienia. Nutę nostalgii że ciepło i śpi jeszcze wiatr.